Pluszowe
misie, czerwone serduszka kuszące zza witryn sklepów i przyciągające wzrok
intensywnością swej barwy, mięciutkie poduszeczki, frywolne kokardki,
romantyczne wierszyki, kolorowe kartki i inne znaki na niebie i ziemi,
zwiastują wszem i wobec, iż dużymi krokami zbliżają się do nas Walentynki.
Hmmm, czy ów wyjątkowy i najsłodszy, pośród innych dni roku dzień to święto?
Cóż, trudno postawić tu jednoznaczną tezę. Bardziej trafnym określeniem
wydawałoby się być postrzeganie tego zjawiska w kategoriach zwyczaju. Jak zwał,
tak zwał, ale bez zwątpienia jednak należy przyznać, iż 14 lutego od dawna
budził i wciąż budzi szereg emocji, począwszy od ekscytacji, na skrajnej
nienawiści kończąc. Obserwując reakcje ludzi wokół, prowadząc rozmowy z
przyjaciółmi, przeglądając teksty rozmaitych gazet i czasopism czy też
wsłuchując się w audycje radiowe i telewizyjne muszę przyznać, iż Walentynki to
coś w rodzaju bożyszcza tłumów, mającego zbliżoną rzeszę zwolenników, jak i
zaciętych, śmiertelnych wrogów. Osobiście zdziwiona jestem, ilością zarówno
pozytywnych opinii jak i nagminnie komentowanych i hejtowanych wypowiedzi
odnośnie tego święta. Wydawałoby się, że problem urasta wręcz do rangi sprawy
międzynarodowej.
Snując
rozważania na temat Walentynek zasięgnęłam do wszechwiedzącej wyroczni
ostatniego wieku, Wikipedii. Valentine’s Day to święto, o prawa do
którego pretendują i ścierają się ze sobą Anglicy i Amerykanie. Oczywiście na
świecie, to tych drugich uznaje się za pionierów w krzewieniu i
rozpowszechnianiu zwyczaju. Jednakże, właśnie Brytyjczycy przypisują sobie
stworzenie Święta Zakochanych i rozsławienie go po kuli ziemskiej, za sprawą
sir Waltera Scotta. Któż by pomyślał, że Walentynki obchodzone były w krajach
zachodniej i południowej Europy już za czasów średniowiecza.14 lutego kojarzy
się nam, przede wszystkim z symbolami, w postaci czerwonego serca i Kupidyna
(zwanego Amorkiem), słodkiego dzieciaczka z rozwichrzoną czupryną,
zaopatrzonego w łuk i strzały, który poluje na samotne osoby, trafiając je
strzałą wiecznej, prawdziwej gorącej miłości. Patronem mentalnym i duchowym
owego dnia stał się święty Walenty, od imienia którego pochodzi jego nazwa. Nad
Wisłę Walentynki trafiły stosunkowo późno, bo dopiero w latach 90 – tych XX
wieku. Ale szybko zadomowiły się u nas na dobre, zajmując miejsce pośród innych
obchodzonych i celebrowanych, mniejszych bądź większych świąt.
Zasadniczym
wyznacznikiem Święta Zakochanych było i wciąż jest wręczanie sobie kolorowych
kartek, liścików z miłosnymi wierszykami i sentencjami. Kto z nas, drogie panie
i panowie nie pamięta, jeszcze z czasów szkolnej ławy momentu, kiedy to
przypadkowo trafiała w nasze ręce słodka i zwykle tajemnicza, niespodziewana
walentynka. Ileż emocji, euforii, podniecenia i motylków w brzuchu wzbudzał sam
fakt zdobycia upragnionego wierszyka, słodkiego serduszka, pluszowej maskotki,
czy maleńkiej poduszeczki w wyhaftowanym „I love You”. Utwierdzało nas to w
świadomości, że jesteśmy dla kogoś ważni, wyjątkowi, że ktoś myśli
o nas ciepło i wzmagało ciekawość, cóż to za tajemniczy wielbiciel, adorator,
Romeo? Sama do dziś przetrzymuję gdzieś pamiątkowe pudełko pełne walentynkowych
trofeów, do którego zaglądam z sentymentem w chwilach radosnych, jak i
momentach tzw. doliny. Przywołują one miłe wspomnienia, czasem wywołują łezkę w
oczach. Z drugiej strony pamiętam też smutek, rozczarowanie w oczach tych osób,
które niestety nie znalazły w swym plecaku wyjątkowego liściku. Z zazdrością
spoglądały w stronę „uszczęśliwionych”, udając często, że mają to gdzieś. Dla
tej grupy 14 dzień lutego był dniem smutnym, irytującym, stresującym lub
najzupełniej w świecie, po prostu zbędnym.
Walentynki
to z jednej strony dzień jak, co dzień, choć jednak wyjątkowy. Pozwala
przypomnieć sobie o ludziach bliskich naszemu sercu. W dzisiejszym rozpędzonym
jak japońskie pendolino świecie, czasem brak czasu na miłe gesty, na rozmowę,
na refleksję nad sobą i partnerem. Właśnie Walentynki mogą być momentem,
w którym dwoje kochających się ludzi może spędzić ze sobą wyjątkowe chwile,
umocnić swe uczucia względem siebie, przyjrzeć się im, podzielić się nimi.
Infantylne czerwone serduszka, rymowane wierszyki, słodkie smsy, czekoladki,
pluszowe misie, romantyczne kolacje i inne zwyczaje walentynkowe mogą być
miłą niespodzianką dla darzących się miłością ludzi, urozmaiceniem szarości
dnia. Te maleńkie rzeczy mają w sobie dużą moc, bowiem pozwalają podkreślić
obecność ukochanej osoby i sprawić jej radość.
W opozycji do tego znajdują się
natomiast głosy piętnujące Walentynki. To dość trudny dzień dla samotnych,
porzuconych, rozczarowanych miłością, ale i dla pewnych siebie, tzw. singli z
wyboru. Widok zakochanych par trzymających się za ręce obwieszonych walentynkowymi
gadżetami, kafejki pełne patrzących sobie głęboko w oczy przy świetle świec
osób, romantyczne piosenki, reklamy, pluszowe misie i pierzaste aniołki
wyglądające przez szyby sklepów, potęgują u wielu smutek, żal, złość a
nawet mdłości. Dla nich, najlepszym rozwiązaniem byłoby ten dzień po prostu
przespać, pominąć, przeskoczyć. Przeciwnicy walentynek dopatrują się w święcie
przede wszystkim aspektu materialnego. Postrzegają Walentynki jako święto
handlowców, marketingowców usiłujących rozruszać ospałą poświąteczną
koniunkturę w handlu. W ich mniemaniu to twór narzucony przez konsumpcyjny
świat zachodu, zbędny, infantylny i obłudnie żerujący na uczuciach ludzkich. To
intymność wystawiona na pokaz. Dla osób wybierających życie singla Walentynki
mają przesłanie dość opresyjne, marginalizujące i wykluczające społecznie.
Osoby takie czują się niepotrzebnie piętnowane, bowiem narzuca się im obowiązek
bycia w związku i podkreśla fałszywą wyższość takiego właśnie modelu życia nad
indywidualnym wyborem, opartym na indywidualizmie i autoekspresji.
Słyszałam, że od pewnego czasu dla przeciwwagi Walentynek pojawiły się
Antywalentynki (Quirkyalone Day). Wiele lokali wychodzi naprzeciw
oczekiwaniom antywalentowiczów i proponuje im wyjątkowe spędzenie tego dnia.
Pojawia się szeroka oferta zabaw (np. wyrzucanie rzeczy po „ex” lub ich
palenie....to już chyba przesada;)), przedstawień i spektakli teatralnych czy
antywalentynkowe gadżety.
Ilu
ludzi, tyle opinii. Osobiście uważam, że Walentynki to sprawa indywidualna
każdego z nas i każdy ma prawo celebrować je, bądź też piętnować w zależności
od własnego uznania. Mimo, iż istnieją dwa zasadniczo przeciwstawne sobie
obozy, ścierające się w poglądach na temat Walentego, niczym pseudokibice po
meczu pretendujących do tytułu drużyn, osobiście uważam że należy akceptować
wszystkie wybory. Bowiem jedne i drugie opinie mają swoje racje. Walentynki są
przecież celebracją miłości indywidualnie i trochę na pokaz. Są też cwanym
zabiegiem marketingowym nabijającym kieszenie kapitalistycznym koncernom. Nie
podoba mi się aspekt propagandowy Walentynek, uważam bowiem, iż to, co łączy
dwojga ludzi, to tylko ich wzajemna sprawa i nie powinna być zwykłą
„pokazówką”, owczym pędem w dobie komercjalizmu. Jeśli kogoś kochamy i nasze
uczucie jest odwzajemnione pielęgnujmy je każdego dnia i nie wypuszczajmy zza
alkowy. Nie dajmy się zwariować i żyjmy ze sobą tak, aby Walentynki stały
się naszą sprawą indywidualną, intymną, naszą i tylko naszą, celebrujmy własne
Walentynki, by trwały każdego dnia.
A
jakie są Wasze refleksje odnośnie Święta Zakochanych???
Sylvet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz