mandarynki i limonki

mandarynki i limonki

wtorek, 10 lutego 2015

Walenty się zbliża......


Pluszowe misie, czerwone serduszka kuszące zza witryn sklepów i przyciągające wzrok intensywnością swej barwy, mięciutkie poduszeczki, frywolne kokardki, romantyczne wierszyki, kolorowe kartki i inne znaki na niebie i ziemi, zwiastują wszem i wobec, iż dużymi krokami zbliżają się do nas Walentynki. Hmmm, czy ów wyjątkowy i najsłodszy, pośród innych dni roku dzień to święto? Cóż, trudno postawić tu jednoznaczną tezę. Bardziej trafnym określeniem wydawałoby się być postrzeganie tego zjawiska w kategoriach zwyczaju. Jak zwał, tak zwał, ale bez zwątpienia jednak należy przyznać, iż 14 lutego od dawna budził i wciąż budzi szereg emocji, począwszy od ekscytacji, na skrajnej nienawiści kończąc. Obserwując reakcje ludzi wokół, prowadząc rozmowy z przyjaciółmi, przeglądając teksty rozmaitych gazet i czasopism czy też wsłuchując się w audycje radiowe i telewizyjne muszę przyznać, iż Walentynki to coś w rodzaju bożyszcza tłumów, mającego zbliżoną rzeszę zwolenników, jak i zaciętych, śmiertelnych wrogów. Osobiście zdziwiona jestem, ilością zarówno pozytywnych opinii jak i nagminnie komentowanych i hejtowanych wypowiedzi odnośnie tego święta. Wydawałoby się, że problem urasta wręcz do rangi sprawy międzynarodowej. 



Snując rozważania na temat Walentynek zasięgnęłam do wszechwiedzącej wyroczni ostatniego wieku, Wikipedii. Valentine’s Day to święto, o prawa do którego pretendują i ścierają się ze sobą Anglicy i Amerykanie. Oczywiście na świecie, to tych drugich uznaje się za pionierów w krzewieniu i rozpowszechnianiu zwyczaju. Jednakże, właśnie Brytyjczycy przypisują sobie stworzenie Święta Zakochanych i rozsławienie go po kuli ziemskiej, za sprawą sir Waltera Scotta. Któż by pomyślał, że Walentynki obchodzone były w krajach zachodniej i południowej Europy już za czasów średniowiecza.14 lutego kojarzy się nam, przede wszystkim z symbolami, w postaci czerwonego serca i Kupidyna (zwanego Amorkiem), słodkiego dzieciaczka z rozwichrzoną czupryną, zaopatrzonego w łuk i strzały, który poluje na samotne osoby, trafiając je strzałą wiecznej, prawdziwej gorącej miłości. Patronem mentalnym i duchowym owego dnia stał się święty Walenty, od imienia którego pochodzi jego nazwa. Nad Wisłę Walentynki trafiły stosunkowo późno, bo dopiero w latach 90 – tych XX wieku. Ale szybko zadomowiły się u nas na dobre, zajmując miejsce pośród innych obchodzonych i celebrowanych, mniejszych bądź większych świąt.

Zasadniczym wyznacznikiem Święta Zakochanych było i wciąż jest wręczanie sobie kolorowych kartek, liścików z miłosnymi wierszykami i sentencjami. Kto z nas, drogie panie i panowie nie pamięta, jeszcze  z czasów szkolnej ławy momentu, kiedy to przypadkowo trafiała w nasze ręce słodka i zwykle tajemnicza, niespodziewana walentynka. Ileż emocji, euforii, podniecenia i motylków w brzuchu wzbudzał sam fakt zdobycia upragnionego wierszyka, słodkiego serduszka, pluszowej maskotki, czy maleńkiej poduszeczki w wyhaftowanym „I love You”. Utwierdzało nas to w świadomości, że jesteśmy dla kogoś ważni, wyjątkowi, że ktoś  myśli  o nas ciepło i wzmagało ciekawość, cóż to za tajemniczy wielbiciel, adorator, Romeo? Sama do dziś przetrzymuję gdzieś pamiątkowe pudełko pełne walentynkowych trofeów, do którego zaglądam z sentymentem w chwilach radosnych, jak  i momentach tzw. doliny. Przywołują one miłe wspomnienia, czasem wywołują łezkę w oczach. Z drugiej strony pamiętam też smutek, rozczarowanie w oczach tych osób, które niestety nie znalazły w swym plecaku wyjątkowego liściku. Z zazdrością spoglądały w stronę „uszczęśliwionych”, udając często, że mają to gdzieś. Dla tej grupy 14 dzień lutego był dniem smutnym, irytującym, stresującym lub najzupełniej w świecie, po prostu zbędnym.

Walentynki to z jednej strony dzień jak, co dzień, choć jednak wyjątkowy. Pozwala przypomnieć sobie o ludziach bliskich naszemu sercu. W dzisiejszym rozpędzonym jak japońskie pendolino świecie, czasem brak czasu na miłe gesty, na rozmowę, na refleksję nad sobą i partnerem.  Właśnie Walentynki mogą być momentem, w którym dwoje kochających się ludzi może spędzić ze sobą wyjątkowe chwile, umocnić swe uczucia względem siebie, przyjrzeć się im, podzielić się nimi. Infantylne czerwone serduszka, rymowane wierszyki, słodkie smsy, czekoladki, pluszowe misie,  romantyczne kolacje i inne zwyczaje walentynkowe mogą być miłą niespodzianką dla darzących się miłością ludzi, urozmaiceniem szarości dnia. Te maleńkie rzeczy mają w sobie dużą moc, bowiem pozwalają podkreślić obecność ukochanej osoby i sprawić jej radość.



 
W opozycji do tego znajdują się natomiast głosy piętnujące Walentynki. To dość trudny dzień dla samotnych, porzuconych, rozczarowanych miłością, ale i dla pewnych siebie, tzw. singli z wyboru. Widok zakochanych par trzymających się za ręce obwieszonych walentynkowymi gadżetami, kafejki pełne patrzących sobie głęboko w oczy przy świetle świec osób, romantyczne piosenki, reklamy, pluszowe misie i pierzaste aniołki wyglądające przez szyby sklepów, potęgują  u wielu smutek, żal, złość a nawet mdłości. Dla nich, najlepszym rozwiązaniem byłoby ten dzień po prostu przespać, pominąć, przeskoczyć. Przeciwnicy walentynek dopatrują się w święcie przede wszystkim aspektu materialnego. Postrzegają Walentynki jako święto handlowców, marketingowców usiłujących rozruszać ospałą poświąteczną koniunkturę w handlu. W ich mniemaniu to twór narzucony przez konsumpcyjny świat zachodu, zbędny, infantylny i obłudnie żerujący na uczuciach ludzkich. To intymność wystawiona na pokaz. Dla osób wybierających życie singla Walentynki mają przesłanie dość opresyjne, marginalizujące i wykluczające społecznie. Osoby takie czują się niepotrzebnie piętnowane, bowiem narzuca się im obowiązek bycia w związku i podkreśla fałszywą wyższość takiego właśnie modelu życia nad indywidualnym wyborem, opartym na indywidualizmie  i autoekspresji. Słyszałam, że od pewnego czasu dla przeciwwagi Walentynek pojawiły się Antywalentynki (Quirkyalone Day). Wiele lokali wychodzi naprzeciw oczekiwaniom antywalentowiczów i proponuje im wyjątkowe spędzenie tego dnia. Pojawia się szeroka oferta zabaw (np. wyrzucanie rzeczy po „ex” lub ich palenie....to już chyba przesada;)), przedstawień i spektakli teatralnych czy antywalentynkowe gadżety.

Ilu ludzi, tyle opinii. Osobiście uważam, że Walentynki to sprawa indywidualna każdego z nas i każdy ma prawo celebrować je, bądź też piętnować w zależności od własnego uznania. Mimo, iż istnieją dwa zasadniczo przeciwstawne sobie obozy, ścierające się w poglądach na temat Walentego, niczym pseudokibice po meczu pretendujących do tytułu drużyn, osobiście uważam że należy akceptować wszystkie wybory. Bowiem jedne i drugie opinie mają swoje racje. Walentynki są przecież celebracją miłości indywidualnie i trochę na pokaz. Są też cwanym zabiegiem marketingowym nabijającym kieszenie kapitalistycznym koncernom. Nie podoba mi się aspekt propagandowy Walentynek, uważam bowiem, iż to, co łączy dwojga ludzi, to tylko ich wzajemna sprawa i nie powinna być zwykłą „pokazówką”, owczym pędem w dobie komercjalizmu. Jeśli kogoś kochamy i nasze uczucie jest odwzajemnione pielęgnujmy je każdego dnia i nie wypuszczajmy zza alkowy. Nie dajmy się zwariować  i żyjmy ze sobą tak, aby Walentynki stały się naszą sprawą indywidualną, intymną, naszą i tylko naszą, celebrujmy własne Walentynki, by trwały każdego dnia. 

A jakie są Wasze refleksje odnośnie Święta Zakochanych???




Sylvet

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz