Gdy
wydzieramy ostatnią kartkę z kalendarza, kiedy ucichną na dobre huki
strzelających petard, opadną emocje suto zakrapianych prywatek i bali
sylwestrowych i kiedy Nowy Rok pojawia się w progu, ludziom zwykle towarzyszy
euforia. Ale, czy aby na pewno??? Po zakończeniu sylwestrowych szaleństw mnie
najczęściej dopada dość dziwny stan, nostalgia będąca mieszanką ciekawości i
strachu zarazem. Z jednej strony korci mnie ciekawość jaki to ten Nowy Rok
będzie, czy wydarzy się w nim coś supernowego, z drugiej strony pojawia się
obawa... „ o
Matko, co to będzie?” Podobne rozważania dopadły mnie jakoś po
2-gim stycznia, kiedy to nagle zostałam sama w pustym mieszkaniu.
Otulona jak to zwykłam ciepłym kocem i delektująca się kubkiem pysznego
kakao uświadomiłam sobie nagle okropną rzecz.... „o My Goodness,
jestem starsza o rok!!!”. I nagle posypała się lawina smutnych myśli
będących następstwem owego stanu. Poddając się im dokonałam bardzo szybkiej i
dość precyzyjnej analizy zysków i strat ubiegłego roku. Hmmm,
cóż....niestety bilans wyszedł mi na minus. Pomyślałam, cholerka... znów
nie udało się zrobić tego i tamtego, pojechać tu i tam, zapisać na taki kurs,
zrobić takiego certyfikatu itd. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność.
Przecież miałam tyle planów, tyle zapału, tyle motywacji i opracowanych
strategii działania. A jednak znów wróciłam na start!
Ta
smutna bądź, co bądź konkluzja postawiła pod wątpliwość sens planowania i
nasunęła pytanie, czy w ogóle warto jest robić tzw. postanowienia
noworoczne? Wertując różne gazety, czasopisma i strony Internetu
natrafiłam gdzieś na interesujący artykuł, dotyczący noworocznego planowania.
Zawierał on dość naukowe podejście do tematu grupy ekspertów, (zapewne
amerykańskiego pochodzenia), która postanowiła przeprowadzić badanie
efektywności postanowień noworocznych. Okazało się, że jedynie 7 % ludności
dotrzymało swoich planów. Z tego wynika, że większość ludzi wkracza w Nowy Rok
z bagażem niespełnionych obietnic. Zrzucenie kilku zbędnych kilogramów,
przejście na zdrowy tryb życia czy weganizm, regularne uprawianie sportu,
oszczędzanie, podróż zagraniczna, opanowanie języka obcego, przeprowadzka do
innego miasta, kupno mieszkania, tresura psa, zaproszenie na randkę seksownego
instruktora z fitness clubu i szereg innych rzeczy pozostają w sferze
wizualizacji i stają się ponownie celami u progu kolejnego roku. Ha
ha....więc nie jestem sama. Takich jak ja są tysiące, choćby mój sąsiad z
naprzeciwka, który od lat przyrzeka sobie, że w nowym roku rzuci palenie. Więc,
gdzie tkwi problem z realizacją tych postanowień? Abstrahując od różnych klęsk
żywiołowych, fatalnych zbiegów okoliczności i innych zdarzeń losowych, na jakie
nie mamy wpływu wnioskuję, że problem tkwi w nas samych. Wielokrotnie bowiem
nasze obmyślane z wypiekami na twarzy i euforią plany spalają na
panewce, giną w toku codziennych obowiązków, braku czasu, wystarczającej
motywacji, niezdyscyplinowania, braku wiary w siebie i wstyd się
przyznać, zwykłego lenistwa. Cóż, człowiek to istota niedoskonała i zdarza mu
się potknąć. Sama wiem po sobie, ile to razy planowałam i odkładałam na potem
różne sprawy a później już do nich nie wróciłam. I znów trafiły na listę tych
„do ogarnięcia w przyszłości”.
Zatem, czy tworzenie postanowień noworocznych to
tylko mrzonka niewarta zachodu, coroczna tradycja, obyczaj, który modnie jest
celebrować? Osobiście myślę, że to ma sens, skoro powracamy do tego zwyczaju,
niemalże każdego roku. Noworoczne postanowienia pokazują nam nasze potrzeby,
nasze braki lub wskazują kierunek jakim powinniśmy pójść. Robimy plany bo
chcemy coś zmienić w naszym życiu. A wiadomo, zmiany są zazwyczaj pozytywne. To
dzięki nim możemy mieć życie takie, o jakim marzymy. Brzmi dobrze, tylko jak
się do tego zabrać? Analizując oczywiście swoją sytuację doszłam do wniosku, że
przede wszystkim powinnam określić, co tak naprawdę jest mi potrzebne i
„zmierzyć swe siły na zamiary”. Muszę zastanowić się, który klocek w mojej
układance życia przewrócić, aby pociągnęło to za sobą realizację kolejnych
kroków do przodu. W sumie, bardzo wiele zależy właśnie ode mnie. To ja kreuję
siebie i jestem panią swojego życia. Postanowiłam spisać swoje najbardziej
realne do realizacji plany. Kiedyś było ich mnóstwo, ale dziś mądrzejsza o
doświadczenia hołduję zasadzie „mniej znaczy więcej”. Koniec z czarnowidztwem,
wykrętami usprawiedliwiającymi mój brak działania. Nadszedł czas aktywności. To
właściwa pora na wdrażanie moich noworocznych postanowień w życie. Wiem, że
wymaga to ode mnie sporej pracy i motywacji. Muszę być silna, pewna siebie i
nie poddawać się, mimo czyhających na mnie po drodze upadków i porażek. Muszę
być konsekwentna, mieć w sobie dużo samozaparcia i nie zrażać się
niepowodzeniami. W tym roku zamierzam w końcu coś zrealizować, a pierwszym
maleńkim krokiem ku temu jest ten oto blog, który właśnie został wykreślony z
listy niespełnionych noworocznych postanowień. Wierzę, że to będzie dobry rok.
Człowiek realizując się na różnych płaszczyznach życia, robiąc to co lubi jest
szczęśliwy, czuje że żyje naprawdę. A czy nie właśnie o to chodzi? Mimo
niepowodzeń warto jest działać, coś zmienić, pójść innym szlakiem, skoro
dotychczasowy prowadzi donikąd. Pomyślcie sami na czym wam zależy i walczcie o
spełnienie tego pragnienia. Podzielcie cel na kilka małych kroków i ruszajcie
do przodu. Walczcie ze słabościami, pokonujcie przeszkody i doskonalcie się. A
jeśli mimo podjętych trudów plany się nie powiodą, nie warto się smucić, bowiem
gra nadal warta jest świeczki, a cel do zdobycia znajduje się w zasięgu ręki. W
końcu kolejny Nowy Rok już za pasem ;)
Sylvet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz